czwartek, 9 października 2014

Pmiętniki

Nie mogę się zebrac żeby prowadzi regularnie pamiętnik. Kiedyś nie miałam z tym problemu. Siadałam kiedy musiałam coś z siebie wyrzuci i pisałam do zeszytu. Ale pisałam. Teraz mogę usiąść wziąśc taki zeszyt, poczytać i pośmiać się z tego co wtedy wydawało mi się tak strasznie ważne. Zawsze uważałam że warto opisywac to co się dzieje aktualnie w naszym zyciu. Po co? Żeby potem można było do tych wspomnień wrócic. Lucy ma dwa i pół roku a ja nie pamiętam kiedy dokładnie wyszedł jej pierwszy ząbek, kiedy pierwszy raz obruciła się z brzuszka na plecy, kiedy pierwszy raz powiedziała słowo "mama". Teraz są dni kiedy siadam, dopada mnie jakaś refleksja i żałuje że nigdzie tego nie zanotowałam, chociaż w tym głupim zeszycie. Wystarczyłoby jedno zdanie i data. Nie mam tego i już mieć nie będę, a mimo to dalej nie potrafie zanotować tych kilku ważnych chwil z życia codziennego. A przecież zawsze jest coś co warto zapamiętać, na dłużej niż tydzień czy miesiąc.

poniedziałek, 15 września 2014

sama... ooo

Siedzę sama, cisza w domu, radio gra tylko, delektuje się kawą... Babcia przyjechała, kazała dziecko zapakować i zabrała ze sobą, żeby znowu nie siedziało przed bajkami, u babci pobawi się w ogródku... No aż trochę dziwnie. Mogę wszystko zrobić bez krzyku co 5 minut "mamo choć tu". Ja naprawdę się staram żeby to moje dziecko nie siedziało tyle przed bajkami ( oczywiście nie byle badziewiem) ale to naprawdę trudne biorąc pod uwagę, że aby się bawiła ja muszę cały czas być przy niej. A rano wiadomo pranie, składanie, ogólne ogarnięcie się, potem już taka godzina że obiad i tak schodzi. Dopiero popołudniu mam czas żeby z nią usiąść i się pobawić. No i teraz pokusa jest żeby posiedzieć choć trochę dłużej przed komputerem, bo wreszcie jest wolny! (bajki bajki bajki) Ale nie, nie dam się. Dopijam kawe i idę

poniedziałek, 16 czerwca 2014

troche o przyjażni

Wczoraj odwiedził nas GOŚĆ. GOŚĆ który przyjeżdża do nas raz na dwa miesiące, czasem rzadziej. GOŚĆ na którego czekam z niecierpliwością i przy którym mi się buzia nie zamyka. Jest to specjalny GOŚĆ, bo znamy się już od 10 lat, a nadal się przyjaźnimy. No właśnie i czy osobę z która widzisz się tak rzadko można nazwa przyjacielem? Można. Nasza przyjaźń jest specyficzna, wyjątkowa, bo trwa już tak długo. Nie jest jak inne. Nie dzwonimy do siebie z każdym problemem czy nowiną. W sumie to w ogóle do siebie nie dzwonimy nie piszemy. I wczoraj po wizycie zastanowiłam się nad tą naszą przyjaźnią. Jak to z nami jest czy ona jest naprawdę taka szczera i prawdziwa? Dążymy do tego aby mieć takie przyjaciela od serca. Seriale pokazują nam że dzwonimy do niego żeby na bieżąco zdac relacje ze swojego życia, znamy się na wylot, wiemy wszystko o sobie. Ale czy tylko tak musi wyglądac przyjaźń? Czy może być inna, ale równie mocna? My nie znałyśmy się od dziecka. Nie miałyśmy wspólnych sekretów. Nie jeździłyśmy razem na wakacje, czy wypady ze znajomymi. Nie nocowałyśmy u siebie. Ja nie wiem jaki jest jej ulubionych kolor, piosenka, czy film. Nie wiem co uwielbia jeść. Ale kiedy się spotykamy potrafimy sobie wszystko opowiedzieć. Streścic cały okres od ostatniego spotkania. I nie tylko to, nie ma między nami nieszczerości. Widzimy się tak rzadko a potrafimy rozmawia o wszystkim. Nie ma tematu TABU. Nie ma jakiś obchodów wokół tematów. Prosto z mostu wszystko, o wszystkim. Wiem co chce osiągnąć w życiu, wiem co aktualnie czuje. Wiem o wszystkich sprawach sercowych, rodzinnych itp. Wspierałabym każdy jej wybór, każdą jej decyzję. I mimo że czasem wydaję mi się że dużo marudzę, to ona i tak mnie wysłuchuje i próbuje naprowadzić na dobre tory, żeby mi było lepiej. ONA czuje się u nas swobodnie i pewnie gdybyśmy mieszkały bliżej siebie częściej byśmy gdzieś razem wychodzili. I owszem było między nami różnie. Jako nastolatki bardzo się pokłóciłyśmy. Teraz już nawet nie pamiętam o co. Ludzie chcieli nas poróżnić, ale przetrwałyśmy. Najpiekniejsze jest to że zdajemy sobie sprawę ze swoich wad i nie obrażamy się na siebie jeśli któraś powie żeby coś w sobie zmienić. Długo szukałam takiej idealnej przyjaźni. Dostrzegłam ją dopiero po kilku lat. Zauważyła że mam ją tuz obok, tylko wyobrażałam sobie ją inaczej. Ale ta nasza jest lepsza, piękniejsza, silniejsza. Nie rozerwie jej nic. Nawet upływający czas...

 
 

środa, 28 maja 2014

2 latka Łucji

Nadszedł ten wielki dzień, moja kochana mała córeczka stała się małą dziewczynką. Przygotowania do urodzin trwały u nas już od dwóch tygodni. Szukałam, szperałam i zamawiałam potrzebne mi rzeczy do urządzenia przyjęcia. Niestety dwa dni przed moje obawy się ziściły, nie dotrą rzeczy które są najbardziej potrzebne. Jak ja przystroję tort, jak mi lukier nie dojdzie? Na całe szczęście paczka była na poczcie, więc w sobote rano nasz tatuś pojechał po nią i można było się zabrać za strojenie. Noc przed zarwana, robienie smakołyków, pieczenie i sprzątanie. W dzień przyjęcia ruch od rana, wyrodna matka puszczała tylko na okrągło bajki, żeby mogła się z wszystkim wyrobić. Upał nieziemski, nic nie dawał nawet wiatrak zamontowany chwilowo w kuchni. Masa cukrowa kleiła się do palców z tego gorąca, więc to cud że udało się z niej cokolwiek zrobić. Efekt nie wyszedł zadowalający ( przynajmniej ja nie byłam zadowolona), ale ogólnie liczy się fakt, że tort upiekłam i przystroiłam sama. Dodatkowo nasza lodówka pękała w szwach, a rzeczy nie było gdzie trzymać. Ale dałam rade. Goście się  spóźnili, a mój mąż smażyła się na balkonie razem z mięsem z grilla. Podziwiam że dał rade. Lucy się wybawiła, wygoniła i chciała dwmuchac świeczkę więcej niż raz.


W każdym razie z dwóch tygodni przygotowań, zostało dwa dni sprzątania, no i oczywiście prezenty, którymi moje drogie dziecko zachwycało się przez parę godzin, a potem wszystko poszło w odstawkę. No i po co to tyle kupować jak taki maluch to nic nie docenia. Matka myśli: nowe zabawki będzie spokoju przez parę dni, nie będzie dziecko stało przy nodze i prosiło żeby się z nią bawic cały czas, bądź puścic ten przeklęty telewizor. A dziecko poogląda po czym stwierdzi że mamusi i tak musi stać przy nim kiedy się bawi, chocby nic nie robiła to musi po prostu być obok, albo i tak woli oglądac bajki.

środa, 21 maja 2014

Jakie buty dla dwulatka?

Czytałam, grzebałam, szperałam. Przejrzałam chyba wszystkie możliwe informacje na temat obuwia dla dzieci i jakie najlepiej wybrać. I co z tego? dalej nie wiem. W internecie można znaleźć mnóstwo informacji, szkoda tylko że informacje te są bardzo różne. Gdzieś czytałam i zresztą najbardziej znane firmy z obuwiem dla dzieci mówią, że buciki powinny mieć profilowaną skórzaną wkładkę, być skórzane i mieć sztywny zapiętek, żeby nóżka się nie krzywiła podczas chodzenia. A z drugiej strony specjaliści ortopedzy mówią że bucik powinien się dopasować do nóżki, a wkładek profilowanych należy używa jeśli jest stwierdzone płaskostopie u dziecka. Strasznie mnie to zdezorientowało. No bo buciki z firmy Bartek czy Emel nie należą do najtańszych, więc chcąc kupic takie butki trzeba wybrać model który będzie uniwersalny i będzie pasował praktycznie do wszystkiego. Chyba że stać kogoś żeby kupic dziecku dwie albo trzy pary sandałków po minimum 140 zł. Ja sama chciałabym żeby Lucy miała więcej niż jedną parę sandałków na lato, ale wcale nie pasuje mi wydanie na nie dużej sumy pieniędzy, a z drugiej strony nie chce kupic dziecku butów w których będą jej się nóżki krzywi, nie chce żeby mi kiedyś wypominała że jej nie dopilnowałam. Wypatrzyłam więc na allegro buty które miały profilowaną skórzaną wkładkę, sztywny zapiętek. Cena? do 50zł. Myśle fajnie może kupie jej takie i za cenę jednych butków firmowych będę miała trzy. No bo w sumie czym się różnią te z allegro? tym że nie ma naszywki firmowej? Ale wyszedł problem z rozmiarem. Wydawało mi się że moje dziecko powinno nosic rozmiar 23, jednak po przejrzeniu długości wkładek w takim rozmiarze nic się zupełnie nie zgadzało. Poddałam się i moja ostateczna decyzja padła jednak na buciki firmowe z EMELA, które mogłam przymierzyć w sklepie i zobaczyć jak leżą, co było jednak bardzo ważne bo okazało się, że Łucja mimo normalnej wagi jak na swój wiek, ma strasznie chude nóżki w kostkach i nie każdy model dobrze leży. Mam nadzieje że Lucy przechodzi w nich całe lato.






niedziela, 11 maja 2014

majówka i ospa

Weekend majowy zleciał nam w całkiem miłej atmoswerze, z dobrą pogodą w miarę. Spędziliśmy miło czas ze znajomymi. Na początku podchodziłam do tego wyjazdu sceptycznie. No bo jechać gdzies nie wiadomo gdzie, do obcego domu, z małym dzieckiem. No po prostu myślałam że mój mąż oszalał. W dodatku z ludźmi którzy nie posiadają dzieci. Poza jedna parą. No ale pojechaliśmy. Nie było aż tak źle. Poszliśmy nad Morskie Oko i zwiedziliśmy zamek w Niedzicy. Lucy była bardzo dzielna. Moje wyobrażenie o całym tym wyjedzie na szczęście się nie sprawdziło. Za to mój mąż chyba wyobrażał sobie zupełnie inaczej ten wyjazd, ale dosyć nie narzekał. No w końcu to on mnie tam ciągnął prawie siłą.
W każdym razie nasza dzielna dziewczynka, w sobote po powrocie z majówki jeszcze dała rade jechać na urodziny do mojego chrześniaka. Wybawiła się strasznie, w niedziele jeszcze u babci. I kiedy mama w poniedziałek rano chciała tego brudasa umyc, który padł dwa dni z rzędu zanim dotarliśmy do domu, okazało się że ma ospe. Wzięła więc szybką kąpiel co skończyło się prawie płacze i pojechałyśmy do lekarza, który potwierdził moje przypuszczenia. Dwie pierwsze noce były najgorsze. Lucy drapała się i kręciła. Strasznie dużo pryszczyków wysypało się jej na główce. Całe szczęście że ma krótkie włosy, bo łatwo było je tam smarowa ( pierwszy raz to chyba doceniam). Teraz już jest o niebo lepiej. Przyszcze znikają, zostały jeszcze te co największe były, ale też się już ładnie zastrupiają. I tak teraz siedzimy w domu, bo nigdzie wyjść nie możemy. Jeszcze jakiś tydzień, bo podobno ospa 2 tygodnie trwa.  Dobrze że chociaż ciocia może nasz odwiedza, bo to od niej się zaraziłyśmy. Gorzej będzie tylko z naszym tatusiem, bo podobno nie przechodził ospy jak był mały, a dorośli przechodzą to bardzo ciężko. No i pewnie wyzarażałyśmy chłopaków na urodzinkach. No nic lepiej że teraz już będziemy mieć to za sobą.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Wycieczka do zoo

Tydzień temu w piękną słoneczną niedziele postanowiliśmy wybrać się z 22 miesięczną Lucy do ZOO. Pomysł był jak mi się wydawało znakomity. Lucy uwielbia zwierzaki, naśladowac ich głosy. Moje wyobrażenia były takie piękne. Lucy zachwycona zwierzakami. Biega od klatki do klatki. Woła za nami "mamo pac" ,"co to", lub mówi nam po swojemu wprost jakie zwierzątko jest w klatce. Jest tak zachwycona, że nawet nie chce iśc do nas na ręce ani tym bardziej siedzieć w wózku ( to i po co go w ogóle brac ). Ledwo ją możemy dogonić, ona się cieszy i my też. Niestety rzeczywistośc okazała się bardziej brutalna. Na prawdę nie wzięliśmy tego przeklętego wózka, a by się przydał i to bardzo. przed samym Krakowem moje kochane dziecko strzeliło sobie drzemkę. Więc kiedy w końcu udało nam się zaparkować pod ZOO, a raczej w pobliżu (1,5 km od wejścia), Łucja była taka rozespana że nic jej się nie podobało. Nie chciała iśc do nawet do swojego taty na ręce, tylko mamy się uczepiła i tyle. Po dotarciu w końcu przed wejście trzeba było czekac w 100 metrowej kolejce aby dostać bilet. Że też akurat wszyscy sobie wtedy wymyślili żeby iśc do ZOO. A potem moje dziecko uczepione matki lub na szczęście już ojca też przeszło całe ZOO oglądając zwierzaki bez większych zachwytów. No może z wyjątkiem kucyków, które nawet chciała zabrać do domu. Nie wiem czy wycieczka była niezbyt udana przez to że Lucy się nie wyspała, czy przez to że jednak jest jeszcze trochę za mała i bardziej ją przerażały te zwierzaki niż cieszyły. W każdym razie pierwszy wypad do ZOO mamy zaliczony. Mam nadzieje że kolejny ( a na pewno go powtórzymy tylko tym razem z wózkiem) będzie już bardziej pasował do moich wyobrażeń, albo zacznę układa czarniejsze scenariusze, żeby w razie czego by milej zaskoczona :)

wtorek, 25 marca 2014

o niczym

Postanowiłam sobie że będę pisać posty co 3 dni bo tak chodze do pracy i tylko wtedy mam na to czas. Nic z tego jednak nie wyszło. Najpierw Łucja złapała zapalenie oskrzeli a potem był brak weny. Teraz też w sumie nie ma oczym pisac. Tydzień temu odwiedziła nas siostra z Rzeszowa. Ale nie było jakoś wiele okazji do rozmowy. Musimy sie z Łucją w końcu do niej wybrać to może wtedy będzie więcej możliwości. No mimo że moje dziecko ma już prawie dwa lata, to jednak tak sie jeszcze chyba podświadomie boje z nią gdzieś sama jechać. Nie to że sobie nie poradze i nie chodzi mi o jazde samochodem, tylko o podróż pociagiem, autobusem lub samolotem. Najbardziej obawiam sie ciagnięcie za sobą bagażu. No bo weź idź sobie z walizką lub torbą, która waży dajmy na to 10 kg, plus do tego torebka z podstawowymi rzeczami i jeszcze dziecko na ręku, bo akurat się zbuntowało i nie pójdzie samo. No ciężko by było. Ja nawet do centrum handlowego nie lubie jeździć sama, bo Łucja dostaje normalnie szału jak wchodzi do takiej galeri, czy wiekszego sklepu. Wtedyto nie wiadomo czy robić zakupy, czy szukać dziecka. Już się tak przyzwyczaiłam, że raczej wszędzie jeździmy razem z naszym tatusiem. Ale musze sie kiedyś przemóc i pojechać sama, odpocząć.
W ten weekend znowu był dziadek. Nie mógł się nacieszyć wnuczką, a Łucja nim. Ciągle było tylko "dziadziuś choć bawimy " i dziadek chcąc nie chcąc musiał iść. Poraz kolejny mówił żebyśmy przyjechały do niego. W końcu musimy bo już mi sie tęskni za Norwegią. Dawniej co roku sie było, jak nieczęściej, a teraz już 3 lata miną.
Oprucz tego wreszcie wyciagnęłam mojego męża do IKEI i dzięki temu mam wreszcie normalną podłoge na balkonie. Rok czekał, ale w tym roku musi juz wygladać ładnie żebyśmy z Łucją miały gdzie w lecie przesiadywać.

wtorek, 4 marca 2014

matka blogujaca

Wczoraj prasując wreszcie moją stertę wypranych ciuchów wpadł mi do  głowy pomysł na kolejny post ale oczywiście zapomniałam na jaki temat miał być. Potem pod prysznicem stwierdziłam że muszę zapisywać gdzieś te wszystkie tematy o których chciałabym tu na pisać. Tak już jest - najlepiej się myśli biorąc prysznic. To jest ten czas tylko dla mnie i nikt mi nie może przeszkodzić, szum wody zakłóca wszystkie odgłosy dochodzące z innych pomieszczeń :) Czytam i czytam te blogi kobiet-matek i nie wiem do końca czy chce zostać jedną z nich czy chce sie wyróżnić i nie być jak one. Te które dodają co rusz to nowe zdjęcia wystrojonych dzieci. Też mam córeczkę i uwielbam jej kupować nowe ciuszki, stroić ją i robić zdjęcia żeby upamiętnić jej każdą chwilę życia. Jakiś czas próbowałam swoich sił w prowadzeniu takiego typu bloga, jednak nie tak dawno został on przeze mnie usunięty. Nie to że brak pomysłów na stylizacje, bo tych mam mnóstwo  (tylko fundusze czasem nie puszczają) tylko właśnie ta pospolitość która sie troche stworzyła. Prawie każda mama chce teraz prowadzić bloga i w sumie nie dziwi mnie to, jest tyle przecudnych rzeczy dla dzieci, tak je można cudnie ubrać że aż żal trzymać takie zdjecia tylko dla siebie. Podziwiam mamy które się nie poddaja i którym się to nie nudzi, ja nie mam tyle zapału czego czasem żałuje. Ale nie o tym. Wiele młodych mam bloguje z potrzeby wyrażenie siebie, żeby nie utknąc tylko w obowiązkach domowych, dzieli sie przeżyciami i swoimi pierwszymi doświadczeniami jakie daje macierzyństwo. Każda z nas boi się tego że w topi się w dom i w wychowanie dziecka i zatraci siebie. W dzisiejszych czasach kobiety chcą być kimś więcej niż tylko kurą domową, chcą rozwija swoje pasje, studiować robic cos dla siebie a nie tylko poświęcić się w zupełności spełnianiu obowiązków żony i matki. Prawda jest taka że czasem myśle że nam wszystkim się w głowach poprzewracało, że lepiej by było gdyby kobietom nie pozwolono na tak wiele, że wtedy byłyby lepszymi matkami i żonami bo wiedziałby gdzie jest ich miejsce  i co jest ich obowiązkiem. Ale czy na pewno? sama jestem młodą mamą i nie dam się zaszufladkować i zamknącc w domu. Pragnę coś robi coś w życiu przeżyć, coś osiągnąć. Dążąc do tego niestety często poświęcamy swoją rodzin, ale dzięki odpowiedniemu wsparciu jesteśmy w stanie to wszystko pogodzi. Dlatego jest ten blog. Jeszcze nie jestem na tyle odważna żeby go zareklamować gdzieś. Choc chciałabym żeby ktoś czytał moje wpisy i je komentował. Mam potrzebe, jak większość młodych mam komunikacji z inymi mamami i nie tylko. Pragnę dzielic się swoimi przemyśleniami i wysłuchiwać opini. Potrzeba ta bierze sie z tym że jestem naprawde młodą bo tylko 23 letnią mamą. Kiedy moje najbliższe koleżanki bedą mieć dzieci, ja już bedę troche bardziej doświadczona i przede wszystkim będę mieć inne problemy wychowawcze. Teraz nie mam z kim rozmawiać o dziecku bo kiedy ja mówie tylko o Łucji to znajome opowiadają gdzie sobie załatwiły prace wakacyjną czy zdadzą sesje i gdzie pojadą na wakacje ze swoim chłopakiem. Jestem na innym etapie niż one dlatego mam potrzebe rozmowy i komunikacji.

niedziela, 2 marca 2014

idealnie?

Remont już praktycznie skończony. Czekamy tylko na nieduże przeróbki stolarskie, a potem to już wystarczy dokupić parę dodatków i zrobi się już całkiem ładnie :) Łucja nie dawno skończyła 21 miesięcy i z dzidziusia zamienia się w małą dziewczynkę. Ja co próbuje się zebrać do napisania jakiejś notki to zawsze mi wypadnie coś do zrobienia, albo Łucja już się obudzi. A wieczorem po tym jak się zdrzemnę przy usypianiu Małej to już weny nie mam i tak to właśnie wygląda. A nie raz tyle się pomysłów kotłuje że chciało by się siaść i odrazu napisać swoje przemyślenia. Ale kiedy? Podziwiam matki które potrafią tak wszystko ogarnąć że mają codziennie dwudaniowy obiad, posprzątane w domu, uprane, uprasowane i jeszcze mają czas żeby wyjść na spacer z dzieckiem, pobawić się z nim i jeszcze siąść przed komputerem aby na pisać kolejną notke na blogu. A może takie mamy wcale nie istnieją a to co pokazują na blogach to tylko bardzo podkoloryzowany obraz idealnej pani domu? Ostatnio na blogu Xxx była właśnie notka na temat jak ta mamuśka sobie ze wszystkim radzi i powiem szczerze troche mnie to zszokowało. Otwarły mi się oczy, coś się ma kosztem czegoś innego. I stwierdziłam że wcale nie jestem złą mamą, mimo że zawsze jest u mnie sterta prasowania, zabawki porozrzucane i kurz na szafkach. Bo radze sobie sama, z pomoca męża i jestem z tego dumna. Łucja ma mame ktora potrafi wszystko rzucic i iśc się z nią pobawić, bo przecież czas na sprzątanie w końcu się kiedyś znajdzie a beztroskie chwile z mamą sa bezcenne. Żeby nie było mój dom nie zarasta kurzem i grzybem, ale też nie jest sterylnie czysty, jest w sam raz. Tak więc powiedzmy sobie szczerze nie ma idealnch domow i matek, ale warto sie przyznać do tego przed samym sobą i zaakceptować to.

piątek, 7 lutego 2014

Remontujemy

Mieszkamy w naszym mieszkanku dopiero niespełna półtora roku a już remont mamy. No ale wreszcie wszystko będzie wyglądało pięknie, mam nadzieję. Jak na razie przesiadujemy z Łucją w pokoju bo w kuchni i salonie jest taki rozpiernicz że nawet telewizora nie mamy. Łucja ciągle chce tam siedzieć i oglądac "baje". Ciężko jest utrzymać dziecko w jednym pomieszczeniu przez cały dzień, zwłaszcza jak nie chce się niczym bawic. Nowe słowo na dziś "uma" i szczerze nie mam pojęcia co oznacza. Chyba guma bo trzymała gumowego Jelonka w ręce, ale trudno powiedzie czy akurat o to chodziło. A propo tego Jelonka. Zabawka była w gazetce przyjaciele z lasu czy jakoś tak i jest naprawdę świetna. Gazetka się prenumeruje co dwa tygodnie i zamówiłam dla Łucji całą prenumeratę do domu, bo ona uwielbia leśne zwierzęta. Jej ulubioną bajka jest Bambi, a tam jest ich mnóstwo, więc myśle że ucieszy się jak będzie miała takie zwierzaczki.
Siedzimy i nudzimy się. Może w końcu stworze słownik 20 miesięcznej Łucji :)

wtorek, 21 stycznia 2014

bajki na DVD

Przeczytałam dzisiaj w broszurce którą gdzieś, nie wiadomo gdzie znalazła moja 20 miesięczna córcia, że dzieci w jej wieku nie powinny ogłada bajek ponieważ i tak nic z nich nie rozumieją, a tylko tracą przed nimi czas, który powinny poświęci na rozwijanie swoich zdolności manualnych. Jakoś nie potrafie się z tym zgodzić. Bo po pierwsze mam takie nie duże dziecko, jeszcze nawet niemowlę i ono bardzo chętnie ogląda bajki. Wiem wiem, każdy maluch zapatrzony jest w telewizor bo tam tyle kolorowych obrazków, ale moja dziecina jest inna. Ją średnio interesują bajki puszczone w tv. Od 19 miesiąca ogląda filmy długometrażowe Disneya. Też byłam w szoku kiedy pierwszy raz zobaczyłam ją siedząca przed taki filmem, ale ją to naprawdę ciekawiło a co lepsze dobrze wiedziała co się w tej bajce dzieje. Pierwszą taka Bajką był Bambi2. Siedząc przed ekranem potrafiła reagowa na każdą sytuacje w filmie. Nauczyła się imion bohaterów i potem widząc ich krzyczała po imieniu. Potrafiła opowiedzieć że Bambi został z tatusiem, że wołał mamo a mamy nie było i że goniły go złe pieski. Kiedy trzeba śmiała się a kiedy było trochę strasznie oglądała z przerażeniem co będzie dalej. Ale tak jak powtarzam na wszystko reagowała, więc bez większych moich wyjaśnień wiedziała co się dzieje, a tu Ci napiszą że takie dziecko nic nie łapie. Oczywiście tez nie jestem za częstym oglądaniem telewizji, ale matka też musi mieć kiedyś trochę spokoju.  Żeby ugotować obiad, trochę ogarnąć dom, bez robienia większego bałaganu, a często tak się to kończy przy sprzątaniu z dzieckiem, więc dla świętego spokoju puszcza mu tą bajkę. Tylko trzeba dobrze wybierac, nie można puszczac byle badziewia, tylko bajki spokojne, które też mogą czegoś nauczyć.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Rodzeństwo...???

Coraz częściej ostatnio myślę o drugim dziecku. Nie wiem czemu. Do tej pory nie brałam w ogóle takiego scenariusza pod uwagę miała być tylko moja dzidzia jedna jedyna i tyle. Ciągle powtarzałam że nie mam potrzeby, ze nie będę potrafiła kochać drugiego tak jak ją, ale ostatnio coś mi się zmienia. Może to przez moje inne podejście do życia, przez przystosowanie się w końcu do tego co jest, przez problemy innych, które pokazują mi że może  być gorzej i że u mnie naprawdę nie jest aż tak źle. W każdym razie myślę o tym coraz częściej, zwłaszcza gdy widzę takie maluszki w wózkach, to mi się tęskni za takim małym bobasem. Moja nie jest jeszcze taka duża ale zaraz skończy dwa latka i potem ani się obejrzę i pójdzie do szkoły. No i faktycznie jest źle jak się tak nie ma nikogo, sama dobrze wiem bo mam dużo rodzeństwa i nie wyobrażam sobie bez nich życia. Zawsze mogę się do nich zwrócić w każdej sprawie. Dlatego nie chce chyba robić tego mojej córci, żeby była sama, żeby musiała liczyć na łaskę obcych tylko żeby miała kogoś bliskiego z rodziny. Nie jest źle bo już biorę taką opcje pod uwagę, a do nie dawna w ogóle nie było o czym ze mną rozmawiać. Było nie i już, ale teraz coś się we mnie zmienia, coś pęka. Ten czas tak szybko leci. Nie mogę się na patrzeć na Małą jak szybko się rozwija, jak szybko się uczy wszystkiego. Postanowienie ma takie jeśli pomysł żeby zrobić Małej rodzeństwo nie przestanie mnie męczyć prze pół roku, to się zdecyduje i wtedy coś pomyślimy. Wcześniej nie chce, wiem jak było z Małą kiedy dowiedziałam się że jestem w ciąży, nie byłam na to jeszcze gotowa psychicznie i przez to wszystko mnie bardzo dołowało. Na szczęście Mała nie przejęła po mnie tych złych emocji. Jest dzieckiem żywym wiecznie uśmiechniętym, ciekawym świata i ludzi. Dlatego decyzja o drugim dziecku jest dla mnie taka trudna. Wiem że muszę być pewna swojej decyzji bo inaczej nie podołam takiemu wyzwaniu. Eh dlaczego dzieci nie mogą pozostać dłużej takie małe.

piątek, 3 stycznia 2014

Szczęśliwego nowego!

Założenie tego bloga było w moich planach już przynajmniej od roku. Nawet zaistniał po czym został usunięty, ale teraz się zawezmę i nie poddam tak łatwo. Już od ponad miesiąca się zbierałam żeby go stworzyć i oto jest. Przez ten czas w mojej głowie kotwiło się mnóstwo pomysłów na posty, wszystkie związane z aktualnymi sytuacjami w moim życiu i problemami które jako matka i żona zauważam dopiero teraz. Wiem na pewno że będą tu głównie moje przemyślenia, bo od jakiegoś czasu właśnie odczuwam silną potrzebę podzielenia się z kimś tym co myślę i czuje. I to będzie takie wyrażenie mnie w jakiś sposób, tym kim jestem, kim byłam, kim się staję dzięki dziecku.
Nie chce zaczynać pierwszego postu od dramatu jaki się rozgrywa w moje głowie od wczoraj, zostawię to na kiedy indziej bo na pewno wróci. A dziś napisze o postanowieniach noworocznych, no bo w końcu mamy od 2 dni nowy 2014 rok. Mam ogromną nadzieję ze będzie lepszy niż ten poprzedni, chociaż wiem że ta nadzieja jest złudna. Co roku tak sobie powtarzam i niestety każdy następny rok zaskakuje mnie jakimiś jeszcze gorszymi rzeczami niż poprzedni. Może to kwestia tego ze dorastam, że moje życie już nie jest tak błogie jak w dzieciństwie i muszę z wieloma przeciwnościami losu radzić sobie. A ja niestety nie jestem typem który lubi zmiany, zwłaszcza te o których nie do końca sam decyduje i może przez to każdy kolejny rok jest dla mnie w jakiś sposób rozczarowujący. Ale żeby nie było tak melancholijnie to wróćmy do tego że ja naprawdę mam nadzieję ze ten rok będzie lepszy. Nie tylko dla mnie ale tez dla całej mojej rodziny  i nie mówię tu tylko o moim mężu i dziecku, ale tez o rodzeństwie które jest dla mnie naprawdę bardzo ważne. Mam nadzieję ze spełnią się ich marzenia i poradzą sobie z wszystkimi trudnościami. Ja w tym roku wielu postanowień nie mam tylko te realne do spełnienia, no może z kilkoma trochę przyfantazjowałam, ale może jeśli się zmogę to mi wyjdą. Na pewno chciałabym do Świąt Wielkanocnych wreszcie wykończyć mój salon z kuchnią, żebym czuła się w nim nareszcie dobrze, a to może być trudne biorąc pod uwagę fakt że mam problemy z oszczędzaniem i manie kupowania nowych rzeczy memu dziecku, ale spróbować warto. Drugim ważnym postanowieniem jest pójście w końcu na te upragnione studia, bez wyrzutów sumienia że zostawiam dziecko, że jestem wyrodna matka bo nie poświęcam mu całego czasu itd, i najważniejsze ruszyć tyłek z domu i zrobić coś ze swoim życiem, mieć jakiś plan na siebie, żeby wreszcie poczuć się szczęśliwą, bo chyba każdy o tym marzy. Tyle w sumie z moich postanowień tych w miarę realnych do zrealizowania.O innych chyba nie ma sensu wspominać bo są te same co roku, czyli jak zwykle zadbać o siebie, podszkolić język, realizować się.
Na koniec naprawdę szczerze życzę dużo szczęścia i miłości (bo ta jest najważniejsza) w tym nowy roku!